Kiedy Polak usłyszy słowo Węgry, na ogół nasuwają mu się same przyjemne skojarzenia: wino, słońce, źródła termalne, dobre jedzenie i bez wątpienia wyjątkowo pozytywne nastawienia miejscowych do Polaków, rzadko spotykane pod inną szerokością geograficzną. Gdyby nie ten język…
Pan Michał od lipca bieżącego roku odprawia towar na Węgrzech. Wszystko zaczęło się zwyczajnie, na jednym z najbardziej znanych kąpielisk termalnych w Budapeszcie, gdzie bohater naszej opowieści - pan Michał - spędzał wakacje, ogrzewając w rozkosznie ciepłej wodzie swoje kości i lecząc kręgosłup nadwyrężony siedzeniem przy komputerze. Tego samego dnia ja również spędzałem swój wolny czas w termach. Obok nas miejscowi w ciszy i skupieniu rozgrywali emocjonującą partyjkę szachów. Oczywiście w wodzie. Moje dzieci jako pół-Polacy od razu znaleźli wspólny język z pociechami pana Michała, co skłoniło nas do nawiązania konwersacji – najpierw o rzeczach „ziemskich” takich jak wino, wychowywanie dzieci i polityka, a później gładko przeszliśmy do spraw zawodowych. Dowiedziałem się, że pan Michał jest właścicielem zakładu produkcyjnego na Ukrainie i kosztuje go niemałe pieniądze importowanie towarów do Polski, gdzie towar magazynuje, a następnie towar ten sprzedaje do Włoch.
W tym momencie obok nas zrobiło się dziwne zamieszanie, gdyż jeden z grających w szachy źle rozegrał swój ruch, nie przemyślał odpowiedniej strategii i przegrał. Gracze ponownie rozstawili pionki i rozpoczęli nową rozgrywkę, pomni strategicznego błędu nieuważnego poprzednika.
„Ależ ja znam sposób, jak może pan oszczędzić na transporcie i całkowicie wyeliminować koszt magazynowania w Polsce – poinformowałem swojego towarzysza. „I nie zapłaci pan przy tym ani grosza podatku VAT. Oczywiście wszystko to będzie zgodne z przepisami celnymi” – dodałem pośpiesznie, kiedy pan Michał podejrzliwie na mnie spojrzał. W kilku prostych zdaniach wyjaśniłem mu jak można zoptymalizować koszty transportu.
Towar niepotrzebnie jedzie z Ukrainy, z Rosji, z Kazachstanu, itd. na południe Europy przez Polskę. Trasa południowa, przez Węgry, jest dużo krótsza, a koszt transportu jest nawet o kilkaset euro niższy.
Towar jest dostarczony bezpośrednio do magazynu odbiorcy we Włoszech, w Austrii, czy w innym państwie członkowskim Unii Europejskiej albo w Chorwacji – koszt magazynowania może być w ten sposób eliminowany.
Zgłoszenie celne jest dokonane na Węgrzech (w procedurze 4200), gdzie władze węgierskie przyznały agencji celnej prawo występowania przy odprawie celnej jako przedstawiciel podatkowy w imieniu klienta. To znaczy, że polski importer nie musi być zarejestrowany na Węgrzech jako podmiot gospodarczy, nie musi posiadać węgierskiego NIP-u, nie musi zakładać konta w banku. Przedsiębiorca nie ma żadnego bezpośredniego kontaktu z władzami węgierskimi. Agencja celna występuje na rzecz klienta w swoim imieniu, zabezpieczy za niego VAT przy odprawie celnej.
Po zwolnieniu towaru, towar ten (z obowiązującym identyfikatorem transportu – numerem EKAER) musi opuścić Węgry w terminie do 30 dni i musi dotrzeć do odbiorcy, który znajduje się w innym niż Polska i Węgry państwie członkowskim EU. Zgłoszenie do węgierskiego systemu transportu drogowego EKAER zrobi oczywiście broker celny. Następnie importer musi dostarczyć do agencji celnej potwierdzony przez odbiorcę dokument przejęcia towaru (wystarczy potwierdzony CMR). Na podstawie tego dokumentu urząd celny na Węgrzech zwolni podatek VAT, zabezpieczony przez agencję celną – importer nie płaci więc VAT.
„Co stanie się jednak, jeśli potwierdzenie przejęcia towaru nie wróci na Węgry? Przecież wszystko może się zdarzyć, choćby wypadek drogowy albo nieuczciwy importer…” – dopytywał coraz bardziej zainteresowany pan Michał.
W przypadku takiej sytuacji węgierskie władze celne uznają, że towar nie opuścił Węgier i VAT będzie trzeba zapłacić na Węgrzech. W całej transakcji istnieje duże ryzyko, ale ryzyko to ponosi agencja celna. W przypadku niedostarczenie dokumentu potwierdzającego odbiór towaru, VAT musi zapłacić za importera właśnie broker celny.
„Szach mat!” – rozległo się obok nas i wśród szachistów wybuchła gorąca debata po węgiersku. „Ach, ten język…” – mruknął zniechęcony pan Michał. „Proszę się nie martwić, w agencji celnej mówimy po polsku, problemy komunikacyjne nie istnieją”. Dzieci bawiły się w najlepsze, a my kontynuując naszą rozmowę i postanowiliśmy szczegóły współpracy omówić po urlopie.
źrodło: Rusak Business Services