Unia celna a budżet Państwa
Jednym z podstawowych mechanizmów integracji europejskiej jest unia celna, do której przynależą wszystkie bez wyjątku kraje Unii Europejskiej. Oznacza ona m.in. istnienie wspólnego dla wszystkich krajów członkowskich prawodawstwa celnego (m.in. niedorobionego Unijnego Kodeksu Celnego), wspólnej taryfy celnej, jednolitych stawek celnych, tych samych zasad dotyczących przywozu i wywozu towarów. Jednym z praktycznych skutków unii celnej jest swoboda wyboru miejsca odprawy celnej - przedsiębiorca importujący towar z „krajów trzecich” nie musi dokonywać zgłoszenia celnego w swoim kraju macierzystym; może dowolnie wybrać sobie miejsce odprawy spośród urzędów celnych we wszystkich krajach członkowskich. Taka możliwość usprawnia procesy logistyczne i pozwala przedsiębiorcy zaoszczędzić czas i pieniądze. A jakie korzyści czerpie kraj członkowski z tego, że obsłużył „obcą” firmę? Otóż wcale niemałe, gdyż (nie wchodząc głębiej w szczegóły), obowiązuje zasada, iż 80% pobranych przez organy celne państw członkowskich UE ceł przekazywana jest do budżetu ogólnego Unii Europejskiej, zaś 20% pobranego cła trafia do budżetu danego kraju jako „koszty poboru”.
Dwudziestoprocentowa marża? Brzmi dobrze…czy dla wszystkich?
Dwadzieścia procent marży na usłudze to całkiem niezły wynik, nic zatem dziwnego, iż niemal wszystkie państwa członkowskie UE starają się jak mogą przyciągnąć do siebie importerów z innych krajów członkowskich. Przy czym słówko „niemal” w poprzednim zdaniu zarezerwowane jest dla kraju, który słynie z tego, że nie idzie na łatwiznę. Tego kraju „gdzie kwitną nad grobami piołuny, gdzie niebo twarz błękitną w szare kryje całuny”. Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, o jaki kraj chodzi, dorzucę kolejną strofę z nieśmiertelnego wiersza Marii Konopnickiej i Józefa Ignacego Kraszewskiego. Ów kraj, „gdzie noce nie dają ukojenia, gdzie w ciszy i pomroce jęk słychać i westchnienia” (dodajmy dla ułatwienia: ze stolicą w Warszawie) ma głęboko w nosie 20% unijnej jałmużny.
Czym konkretnie objawia się ta niechęć do brukselskich srebrników ? Otóż tym, że różnego rodzaju wewnętrzne akty prawne naszego kraju, nie przewidują możliwości, iż na terytorium Polski importu dokonuje podmiot z innego kraju członkowskiego, lub, że choć importerem jest polski przedsiębiorca, to towar jest przeznaczony do dystrybucji wyłącznie w innych krajach Unii Europejskiej. W związku z czym, niezależnie od tego, czy importowany towar ma trafić na rynek Polski, czy innego kraju UE, musi w momencie odprawy celnej spełniać wszelkie wymogi, przewidziane w aktach prawa krajowego.
Język polski to podstawa
Wyobraźmy sobie, że grecki importer chce w Polsce oclić kosmetyki z Rosji, które mają finalnie trafić na rynek grecki. Proszę uprzejmie – należy w tym celu oznaczyć opakowania jednostkowe przywożonego towaru odpowiednimi informacjami w języku polskim i już możemy zgłosić towar do odprawy celnej.
Po co Grekom napisy po polsku, nie wiadomo. Ale przepis jest przepisem, a organy celne mają obowiązek stać na straży przestrzegania tych przepisów.
A co jeśli niemiecki importer chce u nas objąć procedurą dopuszczenia do obrotu kaszę z Ukrainy, którą będą się zajadać smakosze nad Renem i Łabą ? Nie ma problemu; proszę tylko uzyskać świadectwo Sanepidu oraz Wojewódzkiego Inspektoratu Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych i żadnych więcej problemów być nie powinno. A co niemiecki przedsiębiorca zrobi z tymi świadectwami w rodzinnym kraju ? Ano, wyrzuci do kosza, bo nie są mu one do niczego potrzebne. A czy Francuz może w Polsce dokonać importu z Białorusi kosiarek ręcznych, które będą przycinać trawę na łąkach nad Sekwaną ?
Nie ma najmniejszego problemu, proszę tylko pamiętać o dostarczeniu wraz z towarem instrukcji obsługi w języku polskim.
Takich przepisów jest mnóstwo. Niejednokrotnie jeden i ten sam towar jest na granicy badany niezależnie przez trzy różne organy kontrolne (nie wliczając w to urzędu celnego). Każda inspekcja ma swoje widzimisię i każda wymaga od wszystkich jak leci, aby towar był dostosowany do naszych krajowych norm.
Tak jak piekło jest ponoć wybrukowane dobrymi chęciami, tak nasz czcigodny ustawodawca, chcąc nas chronić przed zagrożeniami, które niesie ze sobą import spoza UE, zapomniał, że obywatele innych krajów członkowskich może nie są aż tak delikatni jak Polacy i nie życzą sobie nadmiernej ochrony?
Apel do…Narodu
W imieniu własnym oraz narodów Unii Europejskiej apeluję do prześwietnego Sejmu, Rady Ministrów i władz poszczególnych resortów. Uwolnijmy Greków od wczytywania się w skład produktu po polsku. Pozbawmy Francuzów możliwości zapoznania się z instrukcją obsługi po polsku. Dajmy Niemcom szansę nażarcia się kaszy nieprzebadanej przez polski Sanepid i nie ocenionej pod kątem jakości handlowej przez IJHARS. Jeśli Grek dostanie pryszczy, Francuz utnie sobie palec, a Niemiec dostanie rozwolnienia, to będzie to ich prywatna sprawa, nie mająca wpływu na nasz interes narodowy. Sprawdźmy organoleptycznie, niczym inspektor Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych, czy pieniądze śmierdzą ? Cesarz Wespazjan miał rację: pecunia non olet. Bierzmy nasze dwadzieścia procent i nie martwmy się o innych.
Piotr Sienkiewicz – Business Development Director w Rusak Business Services